2015.09.27 – Leszek Richter – Szałaśnictwo w Beskidach
29 września 2015

O SAŁASZNICTWIE.
Jakie znaczenie mają w naszych Beskidach słowa: sałasz, sałasznictwo? A jak robiono w tychże Beskidach sery?
Na te pytania odpowiedział Leszek Richter – kolejny gość organizowanych przez Towarzystwo Miłośników Jaworza posiad.
Leszek Richter jest prezesem Sekcji Ludoznawczej Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Republice Czeskiej, gościł już w Jaworzu przed dwoma laty; mówił wtedy o lnie i wełnie, prezentując dawne metody ich przetwarzania i wykorzystywania.
Tym razem tematem spotkania była historia sałasznictwa i opis dnia codziennego na górskich pastwiskach Śląska Cieszyńskiego. A historia ta rozpoczyna się na przełomie XV i VI wieku , kiedy z południowej Rumunii wzdłuż łuku Karpat dotarli do nas Wołosi wraz ze swoim, wytrzymującym trudne warunki, gatunkiem owiec. W okresie największego rozkwitu – w XVIII wieku, w naszych Beskidach pasło się 25 tysięcy owiec i kóz. Od roku 1800 sytuacja się zmieniała: cieszyńska komora celna ograniczała tereny dostępne do wypasu. Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku – to całkowity upadek sałasznictwa; aktualnie podejmowane są próby jego odbudowy.
Słowo „sałasz’’ oznaczało pewnego rodzaju spółkę. Jej elementy to: udziałowcy – gazdowie- właściciele wypasanych zwierząt, zatrudniony przez nich sałasznik , podlegli mu pasterze (jeden na 80-100 owiec), dziewczęta do pasienia krów; ale też- tereny pod wypas i ich „wyposażenie” (kolyba ze stale podtrzymywanym ogniskiem – watrą, koszory – ogrodzenia dla owiec na noce). Sałasz funkcjonował przez 3 miesiące rocznie. Wiosną jego udziałowcy ustalali zasady funkcjonowania: wynagrodzenia, terminu wiosennego „mieszania ‘’owiec – które było ceremoniałem o znaczeniu zarówno praktycznym jak i magicznym.
Życie „na sałaszu” nie miało w sobie, sugerowanego nieraz m.in. w literaturze, romantyzmu. Owczarze ciężko pracowali przy wypasie (owczarz przez cały dzień stał na początku stada!), udoju owiec i produkcji sera który był głównym „ pożytkiem” z ich wypasania. Na Śląsku Cieszyńskim, gdzie wypasano także krowy, głównym „pożytkiem” były śmietana i masło. Owe „pożytki” rozdzielane były między gazdów – udziałowców, według powierzchni posiadanego przez nich gruntu – i wynikającej z tego liczby przysługujących im zwierząt do wypasu. Sałasz kończył się „rozsadem” – oddawaniem zwierząt właścicielom, a wieczorem udziałowcy spotykali się na rozrachunku i poczęstunku. Na Śląsku Cieszyńskim specyficzne warunki klimatyczne umożliwiały jeszcze późniejszy wypas w dolinach, a zimę owce spędzały w „kotelnicach”.
Leszek Richter wzbogacił swą opowieść o sałasznictwie demonstracją sprzętów, które służyły pasterzom przy udoju oraz produkcji sera. Nazwy tych drewnianych sprzętów u wielu, zwłaszcza młodszych czytelników, nie przywołają już konkretnych obrazów; a są to: czerpaki, cioski, warzechy, konewki, szkopce, putyra, koryto, gielata czy
Posiady zakończyły się pokazem produkcji białego sera z klogiem (podpuszczką) – buncu. Od jednej owcy pozyskiwano do 7 kg sera rocznie; na Śląsku Cieszyńskim nie robiło się oscypków.
Warto dodać, iż całą opowieść o beskidzkim sałasznictwie Leszek Richter – społecznik i pasjonat tradycji i kultury Śląska Cieszyńskiego, zaprezentował w oryginalnym stroju górali śląskich okolic Jabłonkowa.
Małgorzata Kobieka-Gryczka