2024.03.17 – Alicja Duda – Historia skoczowskich kapeluszy

100 lat kapeluszy spod Kaplicówki

Sto lat temu w Skoczowie został wyprodukowany pierwszy kapelusz. Dzieje „Polkapu” są niezwykle burzliwe, a w ostatnich latach niewiele brakowało, by jedyna firma w Polsce i jedna z niewielu na świecie produkująca kapelusze włosowe oraz wełniane z zachowaniem tradycyjnej z technologii z 1924 roku, zniknęła z rynku. Szczęśliwie przetrwała i dziś powoli wychodzi na prostą, choć łatwo nie jest, kiedy tak naprawdę wszystko działa od jednego do drugiego większego zlecenia. W kapeluszu wyprodukowanym w miasteczku nad Wisłą Adam Małysz, znakomity polski skoczek narciarski, odbierał srebrny i brązowy medal podczas zimowych igrzysk olimpijskich w amerykańskim Salt Lake City w 2002 roku. W innym nakryciu głowy, ale też spod Kaplicówki, paradował po Atenach Robert Korzeniowski, złoty medalista w chodzie sportowym. Kapelusze z „Polkapu” bardzo ceni lubiany kucharz i krytyk kulinarny, Robert Makłowicz, a podobno ostatnio na głowie miał go były prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump. A kiedy wszystko zaczynało się w 1924 roku, Skoczów był tylko jedną z filii. Produkcję uruchomiła ówczesna firma kapelusznicza „Hückel Sohne”, która miała główny zakład w Nowym Jiczynie oraz filie w Raciborzu i Wiedniu. Najwyraźniej nie wiązano wielkich nadziei z nową miejscówką, bo początkowo produkcja miała charakter sezonowy i wynosiła 500 sztuk kapeluszy dziennie. Na oficjalnej stronie internetowej zakładu znajdziemy także inne dane, dotyczące kolejnych lat: „Dziesięć lat po założeniu fabryki, stan załogi wynosił 230 osób, a w pełni sezonu zatrudniano 450 pracowników. Produkcję stanowiły wówczas kapelusze męskie z filcu włosowego w trzech różnych rodzajach wykończenia powierzchni: gładkiej, zamszowej i welurowej, kapliny i stożki na kapelusze damskie oraz berety”. – W latach 30. poprzedniego stulecia nastąpił rozkwit, ale wybuchła wojna i trzeba się było skupić na innych rzeczach. W latach 1939-1945 produkowano skarpety dla wojska – przybliżyła Alicja Duda, dyrektor produkcji, członek zarządu i projektantka, która w „Polkapie” pracuje od 37 lat i mogłaby o zakładzie nad Wisłą opowiadać godzinami. Historię w telegraficznym niemalże skrócie przedstawiła podczas marcowych posiad Towarzystwa Miłośników Jaworza. Odbyły się one w Galerii pod Groniem. Po zakończeniu wojennej zawieruchy przystąpiono do odbudowy pomieszczeń. Zakład systematycznie powiększał zyski. Dobrze to widać na stronach poświęconych „wielkości produkcji według cen porównywalnych” w księdze pamiątkowej. O ile w 1945 roku „Polkap” mógł się pochwalić 3 mln 240. tys. złotych, o tyle już cztery lata później przekroczył 20 mln, a kwota przy roku 1959 robi imponujące wrażenie – 50 milionów. Tuż po wojnie pracowników było 138, a w roku 1959 nieco ponad 1500. Koncentrowano się jednak nie tylko nie produkcji nakryć głowy. W 1957 roku dwóch pracowników firmy wpadło bowiem na pomył, żeby wykorzystać odpady w postaci skórek króliczych i zajęczych do wyrobu skóry ze sztucznym licem, a także skóry miękkiej. – Tak powstała garbarnia, z której wychodziły między innymi piórniki, portfele, torby, a nawet trzewiki – opowiadała Alicja Duda. Cykl produkcyjny kapelusza trwa sześć tygodni. Podczas spotkania w Jaworzu projektantka mówiła, że wszystko trwa tak długo, bo nie jest to w pełni zautomatyzowana fabryka, ale manufaktura, w której każdy pracownik przyczynia się do finalnego produktu. Ma to dobre i złe strony, także dla konsumentów. Dobra to oczywiście jakość, za która trzeba płacić, często kilka razy więcej od porządnej czapki czy bejsbolówki. Zła, patrząc z perspektywy samego zakładu, że ciężko jest pozyskać ludzi do takiej roboty. Tutaj produkcja wygląda niemal tak samo, jak w czasach, kiedy „Polkap” dopiero rozwijał skrzydła. Wszystko opiera się na włosiu króliczym. Żeby nikt nie miał wątpliwości, jak wygląda cały proces, już we wrześniu 1960 roku wydawany w Warszawie dwutygodnik „Przysposobienie Rolnicze” apelował w artykule „Co ma królik do kapelusza?”, żeby nie wyobrażać sobie całej produkcji prosto, a mianowicie, że „z jednej strony do jakiejś maszyny wskakują żywe, zwabione mleczem cztery króliki, a z drugiej – wychodzą parówki, owinięte w folię pasztety i kapelusz”. Rzeczywistość wyglądała mniej więcej tak: „Na kapelusze, fezy, stożki i berety, używa się te gatunki skór króliczych, które nie nadają się na futra ze względu na swój niski ciężar i związaną z tym mniejszą powierzchnię. W tym właśnie tkwi sens istnienia tego przemysłu, że przerabia się małe skóry, dając pełnowartościowe wyroby, gdyż i na mniejszych skórach jest też dużo puchu i szarości”. W dalszej części autor artykułu zachęcał wszystkich hodowców, żeby trzymali klatki z królikami przez cały rok na otwartej przestrzeni. „Wówczas, szczególnie zimą, organizm zwierzęcia chroni się przed utratą ciepła przed wytwarzanie dużej ilości włosów puchowych na skórze. Skóra ubitego o tej porze królika jest najlepsza” – przekonywało Przysposobienie Rolnicze”. Z kolei inny z artykułów donosił, że na każdy kapelusz filcowy składa się włosie z czterech, a czasami nawet pięciu skórek króliczych. A autor tekstu „Cztery króliki na głowie” tak bawił się trochę z czytelnikiem: „Uchylasz dwornie kapelusza, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że jeszcze nie tak dawno owo nakrycie głowy żwawo kicało przez bruzdy…”. Dziś Skoczowska Fabryka Kapeluszy „Polkap” S.A. zatrudnia 110 osób i jak mówi Alicja Duda, powoli inwestuje. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wydawało się, że zakład nie dociągnie do setnych urodzin. W 2018 wydawało się, że to koniec, a trwająca restrukturyzacja nie przyniesie pożądanych efektów. Ostatecznie ta zakończyła się przed rokiem i choć kapelusznicza manufaktura działa od większego zlecenia do zlecenia, nie posiadając dużego kapitału na inwestycje, spogląda z nadzieją na przyszłość. – W starych filmach kapelusz był obowiązkowym nakryciem głowy. Dziś można powiedzieć, że wraca na nie moda. Po to nakrycie głowy coraz chętniej sięgają także młodzi. I bardzo fajnie, nawet jak zakładają je zupełnie inaczej niż my, starsi. Kapelusz musi się podobać, ale najważniejsze, żeby jego właściciel dobrze się w nim czuł – przekonywała Alicja Duda. Podczas posiad trochę miejsca poświęcono też lasom. Małgorzata Kobiela-Gryczka mówiła o petycji, która powstała z inicjatywy społecznego stowarzyszenia „Lasy wokół miast”. Jego celem jest zatrzymanie dalszej wycinki między innymi w Beskidzie Śląskim. Uczestnicy posiad bardzo chętnie podpisywali się pod petycją.

Tomasz Wolff